czwartek, 23 października 2014

Etap szesnasty

Spałem dość dobrze.  W końcu łóżka były prawie nowe, z Ikei :) Gerd z Insbruka wstał o 6.00 i mimo, że bardzo się starał, kilka osób obudził.  Ruszyłem o 7.00 w pola. Dziś, w przeciwieństwie do dnia wczorajszego, co kilka kilometrów wioska z barem i pysznym espresso.  A co nie należy się : ) ? Rano jest 5*C. ( Karol dzięki za rękawiczki ).
W każdej wiosce i miasteczku zamknięty kościół.  Ale to już wiecie.  O czym jeszcze nie pisałem, to placyki zabaw. Są w również każdej prawie miejscowości. Często nowe. Wiecie jak wygląda trawa pod zjeżdżalnią, albo huśtawką na placyku zabaw ? No właśnie, nie ma jej wcale.  A tu trawa ma 30 cm. Tu na żadnym z tych placyków nie było dzieci od lat...
Po 20 km miasteczko Sahagun. Fajne, z historią.  Robię zakupy: chleb, salami, owoce i woda. Przede mną jeszcze 9 km. Ostatecznie laduję w Calcada del Cotto w alberdze Municipial.
I tu znowu niespodzianka.  Prowadzi ją, jako wolontariusz biznesmen z Irlandii. Mówi, że tu wreszcie odpoczywa.  Rozmawiamy o Irlandii i Irlandczykach. Baaaaaardzo podobni do nas Polaków.
Zaczęła się jesień.  Już na dobre.  27*C w dzień, które tu teraz mamy, to o tej porze roku raczej niespotykane.  Tak ma być jeszcze kilka dni. W niedzielę będę w Leon, a później znowu czekają mnie góry. Nawet dobrze, bo te ostatnie etapy jakieś takie płaskie. 
Zapomniałem: dziś była połowa !!!!!!!!
Teraz już będzie z górki :)
Dziękuję Wam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz