Spałem dość dobrze. W końcu łóżka były prawie nowe, z Ikei :) Gerd z Insbruka wstał o 6.00 i mimo, że bardzo się starał, kilka osób obudził. Ruszyłem o 7.00 w pola. Dziś, w przeciwieństwie do dnia wczorajszego, co kilka kilometrów wioska z barem i pysznym espresso. A co nie należy się : ) ? Rano jest 5*C. ( Karol dzięki za rękawiczki ).
W każdej wiosce i miasteczku zamknięty kościół. Ale to już wiecie. O czym jeszcze nie pisałem, to placyki zabaw. Są w również każdej prawie miejscowości. Często nowe. Wiecie jak wygląda trawa pod zjeżdżalnią, albo huśtawką na placyku zabaw ? No właśnie, nie ma jej wcale. A tu trawa ma 30 cm. Tu na żadnym z tych placyków nie było dzieci od lat...
Po 20 km miasteczko Sahagun. Fajne, z historią. Robię zakupy: chleb, salami, owoce i woda. Przede mną jeszcze 9 km. Ostatecznie laduję w Calcada del Cotto w alberdze Municipial.
I tu znowu niespodzianka. Prowadzi ją, jako wolontariusz biznesmen z Irlandii. Mówi, że tu wreszcie odpoczywa. Rozmawiamy o Irlandii i Irlandczykach. Baaaaaardzo podobni do nas Polaków.
Zaczęła się jesień. Już na dobre. 27*C w dzień, które tu teraz mamy, to o tej porze roku raczej niespotykane. Tak ma być jeszcze kilka dni. W niedzielę będę w Leon, a później znowu czekają mnie góry. Nawet dobrze, bo te ostatnie etapy jakieś takie płaskie.
Zapomniałem: dziś była połowa !!!!!!!!
Teraz już będzie z górki :)
Dziękuję Wam.
czwartek, 23 października 2014
Etap szesnasty
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz